Stawka większa niż Trzaskowski. Rząd Tuska gra o swoje być albo nie być
Druga tura wyborów prezydenckich to nie tylko gra o polityczną przyszłość Rafała Trzaskowskiego. To również, a być może przede wszystkim, gra o życie Koalicji 15 Października i rządu Donalda Tuska. W zgodnej opinii rozmówców Interii z obozu władzy zwycięstwo Karola Nawrockiego oznaczałoby początek końca ekipy rządzącej. - To będzie polityka "im gorzej, tym lepiej" i torowanie PiS-owi drogi do powrotu do władzy. Bez patrzenia na koszty dla Polski - mówi Interii ważny polityk Koalicji 15 Października.

- Wybory pokazały, że ludzie, którzy nie byli zadowoleni z rządów Prawa i Sprawiedliwości, nie są zadowoleni również z naszych rządów. I mają ku temu poważne powody. Wszystko musi się zmienić - sytuację po pierwszej turze wyborów ocenia ważny polityk z rządu.
Doświadczony polityk Platformy Obywatelskiej: - Jeśli wygra Nawrocki, to jest katastrofa dla tego rządu. Katastrofa. Wtedy ten rząd już nic nie zrobi i możemy szykować się jedynie na mniejszą lub większą porażkę w 2027 roku. Pytanie będzie wyłącznie o skalę tej porażki.
Trzy grzechy rządu Donalda Tuska
Napięta atmosfera i minorowe nastroje w koalicji rządzącej to bezpośredni efekt mocno niezadowalających wyników jej przedstawicieli w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Rafał Trzaskowski (31,36 proc.), Szymon Hołownia (4,99) i Magdalena Biejat (4,23) zdobyli łącznie zaledwie 40,58 proc. głosów. Skalę rozczarowania polityką rządu pokazuje to, że spośród czterech najlepszych wyników pierwszej tury trzy należą do polityków opozycji, którzy w kampanii ostro krytykowali obóz władzy.
- Jest poczucie, że coś się zacina. Ta frustracja społeczna to wypadkowa tego, jak wysokie były oczekiwania Polaków po przejęciu przez nas władzy w końcówce 2023 roku - diagnozuje ważny polityk PSL. - To jest bardzo wyraźny sygnał dla rządu, dla Donalda Tuska przede wszystkim, że utrzymanie takiej polityki jest prostą receptą na klęskę - to już słowa jednego z członków rządu.
Rozmówcy Interii z rządu i Koalicji 15 Października, pytani o powody słabego zbiorczego wyniku obozu władzy w pierwszej turze, nie mają cienia wątpliwości. Praktycznie wszyscy jednym tchem wymieniają dwie kwestie.
Pierwszą są niezrealizowane obietnice z kampanii parlamentarnej. Przy czym politycy koalicji zastrzegają, że w dużej mierze jest to wina prezydenta Andrzeja Dudy, który skutecznie blokuje wszelkie próby poważniejszych reform. Zwłaszcza tych, z którymi ideologicznie jest mu nie po drodze. - To, że rząd jest niepopularny, nie dowozi konkretów i dzisiaj mielibyśmy problem z powtórzeniem wyniku z jesieni 2023 roku i utrzymaniem władzy, to oczywiste oczywistości - rozkłada ręce doświadczony polityk Platformy Obywatelskiej.

Drugą kwestią są konflikty wewnątrz obozu władzy. W ocenie naszych rozmówców stwarzają one wrażenie, że ekipa rządząca nie tylko "nie dowozi tematów", ale ciągle się między sobą kłóci. Jedno i drugie mocno się zresztą ze sobą wiąże, ale efektem końcowym jest wrażenie u wyborców, że obóz władzy nie ma klarownego pomysłu na rządzenie państwem.
To nie koniec listy. Na interesującą rzecz zwraca nam uwagę prominentny polityk koalicji rządzącej. Jego zdaniem rząd Tuska powinien być "znacznie poważniejszy", ponieważ "dzisiaj jest lekki, a do tego nie dowozi". - Należy go dociążyć pierwszoplanowymi politykami, którzy zostali pochowani w różnych miejscach. Żeby rząd dowoził, liderzy koalicyjni muszą być wewnątrz, muszą być zaangażowani w dowożenie, a nie recenzować ten rząd z zewnątrz i stawiać się niejako obok niego - wylicza nasz rozmówca.
Wybory pokazały, że ludzie, którzy nie byli zadowoleni z rządów Prawa i Sprawiedliwości, nie są zadowoleni również z naszych rządów. I mają ku temu poważne powody. Wszystko musi się zmienić
Polityk podkreśla przy tym, że "relacje koalicyjne powinny być wewnątrz rządu, a nie - jak obecnie - na zewnątrz". - Spory powinny dotyczyć poważnych spraw jak funkcjonowanie ministerstw czy długoterminowe strategie dla państwa, ale żeby tak było faktyczni liderzy muszą być w środku - puentuje.
Problemy rządu, rekonstrukcja i "przycinanie" koalicjantów
Nie jest tajemnicą, że po wyborach prezydenckich - niezależnie od ich wyniku - dojdzie do rekonstrukcji rządu. Pozostaje jedynie pytanie o jej skalę. Po pierwszej turze RMF FM podało, że ze swoimi resortami mogą pożegnać się Adam Bodnar (minister sprawiedliwości) i Paulina Hennig-Kloska (minister klimatu i środowiska).
Kilka dni później ta sama stacja poinformowała, że wyborcza dogrywka pociągnie za sobą kolejne zmiany kadrowe. Jeśli zakończy się po myśli Rafała Trzaskowskiego, do jego Kancelarii Prezydenta z rządu przejdzie troje ministrów: Barbara Nowacka (minister edukacja narodowej), Sławomir Nitras (minister sportu) i Cezary Tomczyk (wiceszef MON).
Wszystkie zmiany w składzie, ale również strukturze, rządu będą mieć dwa cele. Pierwszym jest poprawienie efektywności działań. Nie jest tajemnicą, że jednym z dwóch najczęstszych zarzutów wobec rządu jest ten dotyczący długiej listy niezrealizowanych obietnic. Drugim celem jest odchudzenie rządu i optymalizacja jego struktury.
Sam premier nie ukrywa, że poważnie myśli też o renegocjacji umowy koalicyjnej. - Chciałbym. Co prawda w umowie koalicyjnej zapisywaliśmy cele. Część z tych, których nie byliśmy w stanie zrealizować, tym musimy się zająć - ocenił w niedawnym wywiadzie dla telewizji TVP Info.

Zapowiedź szefa rządu nie budzi entuzjazmu mniejszych koalicjantów, którzy mają za sobą serię niezbyt udanych wyborów i obawiają się, że przewodząca sojuszowi Koalicja Obywatelska zechce wykorzystać to do marginalizacji mniejszych partnerów.
- To będzie przedmiotem twardych i niełatwych negocjacji - mówi Interii osoba z kierownictwa PSL. - Wiedzieliśmy, że nie najlepszy wynik - a takim jest wynik Szymona Hołowni - może dać premierowi pretekst do dokonania update'u układu koalicyjnego - kontynuuje. Na koniec przestrzega jednak tak Tuska, jak i całą KO: - Nie zapominajmy, że najważniejszym punktem odniesienia wciąż jest liczba szabel w Sejmie. Dlatego mam nadzieję, że nie będzie to próba ustanowienia hegemonii, bo to bardzo źle wróżyłoby na przyszłość.
Dwa lata wojny dwóch pałaców
Niezależnie od tego, jak zmieni się skład, a zapewne również struktura, rządu, kluczowym pytaniem dla wszystkich w Koalicji 15 Października pozostaje: jak przetrwa ponad dwa lata, jeśli w Pałacu Prezydenckim zasiądzie Karol Nawrocki. W przypadku wygranej kandydata PiS-u nastroje w obozie władzy, delikatnie mówiąc, nie są optymistyczne.
Wygrana Nawrockiego będzie wyrokiem śmierci na koalicję, bo niczego nie będziemy w stanie przepchnąć. On będzie wetować wszystko, to będzie sytuacja jeszcze gorsza niż dotąd z Dudą
- Trzeba będzie skupić się wyłącznie na gospodarce i bezpieczeństwie, wygasić jakiekolwiek nieporozumienia w koalicji, szczególnie wyrażane w koalicji. To powinno przynieść efekty - prognozuje ważny polityk Koalicji 15 Października.
To jednak zdecydowanie najbardziej optymistyczna diagnoza, którą usłyszeliśmy od naszych rozmówców. Pozostali nie przebierają w słowach, kreśląc scenariusz na lata 2025-27 przy możliwej prezydenturze Nawrockiego.
- Jeśli nie uda się zdobyć prezydentury, to żadnych pozytywnych zmian nie będzie - mówi wprost jedna z liderek Lewicy. - Nawrocki będzie wetować dużo bardziej niż Duda, bo będzie grać na upadek rządu i przedterminowe wybory - tłumaczy. Przestrzega też, że "wybór Nawrockiego nie będzie oznaczać tylko zastopowania pozytywnych zmian i reform, ale również, w dłuższej perspektywie, cofnięcie tych zmian, które mimo obstrukcji Dudy udało się wprowadzić".
Pytani o potencjalną kohabitację rządu z prezydentem Nawrockim w słowach nie przebierają w PSL. Nasi rozmówcy wskazują przede wszystkim na - jak to określają - szemraną przeszłość prezesa Instytutu Pamięci Narodowej i coraz to nowe fakty z jego życia, które wychodzą na światło dzienne.
- Nawrocki w Pałacu Prezydenckim to będzie powtórka z Trumpa. Nawrocki nie jest i nie będzie mężem stanu - mówi Interii ważny polityk ludowców. Dopytywany o relacje na linii rząd-prezydent, odpowiada: - To będzie polityka "im gorzej, tym lepiej" i torowanie PiS-owi drogi do powrotu do władzy, bez patrzenia na koszty dla Polski. Czekają nas konflikty na każdym polu.
Jeszcze gorsze nastroje panują w Koalicji Obywatelskiej, gdy pojawia się temat możliwej prezydentury kandydata PiS-u. - Wygrana Nawrockiego będzie wyrokiem śmierci na koalicję, bo niczego nie będziemy w stanie przepchnąć. On będzie wetować wszystko, to będzie sytuacja jeszcze gorsza niż dotąd z Dudą - przewiduje jeden ze współpracowników Rafała Trzaskowskiego.

Podkreśla przy tym, że to tylko pogłębi gniew i frustrację wyborców Koalicji 15 Października, którzy właśnie brak sprawczości i realizacji najważniejszych obietnic wyborczych zarzucają rządowi Tuska w pierwszej kolejności. Taka ponad dwuletnia gra na przetrwanie mocno odbiłaby się też na samej koalicji rządzącej. - Doprowadziłoby to do jeszcze większych tarć wewnętrznych i dni tej koalicji byłyby policzone - nie ma złudzeń nasz rozmówca.
Inny ze sztabowców Platformy dodaje: - Pozycja prezydencka jest wygodna, pierwszy rok kadencji zawsze jest łatwy i przyjemny. Z kolei dla nas to byłby od początku kij w szprychy i kombinowanie, jak cokolwiek zrobić w państwie. Ogromne ryzyko tego, że będziemy tylko zarządzać, a nie rządzić.
Przedterminowe wybory? Szanse są iluzoryczne
W dyskusji o możliwym kształcie kohabitacji Koalicji 15 Października z prezydentem Nawrockim jak bumerang powraca też wersja o przyspieszonych wyborach, które miałby zarządzić sam Donald Tusk. Cel: ratować, ile tylko można, zanim jeszcze można cokolwiek uratować.
Wiedzieliśmy, że nie najlepszy wynik - a takim jest wynik Szymona Hołowni - może dać premierowi pretekst do dokonania update'u układu koalicyjnego. Nie zapominajmy, że najważniejszym punktem odniesienia wciąż jest liczba szabel w Sejmie
Nasi rozmówcy z rządu i koalicji rządzącej szybko gaszą jednak wszelkie spekulacje. Przypominają, że z trzech konstytucyjnych przesłanek pozwalających na skrócenie kadencji Sejmu obecnie realna jest tylko ta dotycząca samorozwiązania Sejmu. Rzecz w tym, że do przeforsowania takiego wniosku w Sejmie potrzebne jest większość dwóch trzecich głosów, której Koalicja 15 Października nie ma.
- Nie mamy tej większości i to nawet gdyby taki pomysł poparła cała Konfederacja. Musiałaby go poprzeć jeszcze część PiS-u. A dlaczego PiS miałoby popierać taki ruch? Im jest na rękę perspektywa ponad dwóch lat rządu tkwiącego w impasie. Dla nas to z kolei dwa lata powolnego wykrwawiania się i czekana na egzekucję - konstatuje doświadczony polityk PO.
Inny z naszych rozmówców ironicznie dodaje: - Rząd, tak czy inaczej, będzie trwać do końca. Pytanie, czy naszego, czy ich.