Debata od kulis. Nie wszyscy utrzymali nerwy na wodzy
Mentorka z programu "Projekt Lady" w jednym ze sztabów, nierozpoznani kandydaci przy bramkach wejściowych na Woronicza, chwyty poniżej pasa i dług tlenowy wielu kandydatów - czterogodzinny maraton wokół ostatniej debaty nie przyniósł "gamechangera" oczekiwanego przez niektórych sztabowców, ale powiedział sporo o nastrojach panujących na ostatniej prostej kampanii wyborczej.

Nerwowo było już od rana. W teorii wygląda to tak, że sztabowcy dopinają ostatnie szczegóły, sprawdzając kwestie techniczne i upewniając się, że ich kandydaci będą występować w umówionych wcześniej warunkach. W praktyce nawet przy rutynowej kontroli pulpitów, stanowisk i mikrofonów, z szumem odkurzacza w tle, sztaby rozpoczęły grę - momentami nieczystą, ale na tym etapie kampanii w zasadzie nikt nie udaje nawet, że cel uświęca środki.
Debata prezydencka: Walka o narrację i ulga w PiS
Sztabowcy PiS postawili bardzo świadomie na przekaz o "ustawce" przy losowaniu, przygotowując grunt pod narrację i opowieść dla wyborców, gdyby debata nie poszła Karolowi Nawrockiemu zbyt dobrze. Te same osoby, które brały udział w losowaniu kolejności wypowiedzi, kilka chwil później z pewnością w głosie sugerowały oszustwo, bo Rafał Trzaskowski w trzech ostatnich seriach został wylosowany jako ostatni.
Nie ma co owijać w bawełnę: w sztabie PiS, a także szerzej wśród polityków tej partii zwyczajnie bali się tej debaty. Zepchnięci do głębokiej defensywy w sprawie kawalerki, jaką nabył w Gdańsku prezes IPN (i okolicznościach tej historii), ludzie Nawrockiego byli przekonani, że w zasadzie połowa debaty będzie jednym wielkim grillem, na którego zostanie wrzucony kandydat wystawiony przez PiS.
Ujawnione dokumenty i zmieniane przez sztab PiS wersje całej tej historii mogły być gwoździem do trumny tej kampanii. To dlatego prawie 10-minutowy filmik Nawrockiego opowiadającego o listach z więzienia Jerzego Ż. został wrzucony do sieci minutę przed 20:00, by Trzaskowski, Hołownia czy Biejat nie mieli już możliwości, by odnieść się do szczegółów.
To dlatego Nawrocki intensywnie pracował nad przekazem - czasem polegającym na zmianie tematu, innym razem na jakiejś kruchej wersji wydarzeń, która utrudniłaby ripostę i dalsze wiercenie tego tematu w trakcie debaty.
Sztabowcy PiS mają głębokie przekonanie, że to się udało, a ulgę po tym, jak spadały polityczne kamienie z ich serc, słychać było jeszcze daleko od Woronicza.
Wybory prezydenckie 2025. Grill bez rozpałki i koperta Trzaskowskiego
Rafał Trzaskowski przyniósł dokument, który ujawniła Interia , ale nie opowiedział sprawnie tej historii.
Szymon Hołownia przyparł Karola Nawrockiego do muru i nazwał go wprost "kłamcą", ale do tematu wracał później już tylko w formie drobnych złośliwości.
Podobnie kandydaci Lewicy i partii Razem - wbijali Nawrockiemu szpilki, ale grill nie został rozpalony. Wreszcie koperta przekazana na koniec przez prezydenta Warszawy dla prezesa IPN: z oczywistym potencjałem na ciąg dalszy tej historii - manewr zgrabny, doceniony także przez sztabowców innych kandydatów, ale jego skuteczność będzie zależała od dynamiki kolejnych dni. A co było w kopercie? Jak potwierdziła Interia, znalazł się tam nr konta DPS-u, do którego trafił pan Jerzy.
Politycy PiS są świadomi, jak koszmarnie komunikacyjnie rozegrali całą tę sprawę. Wzajemnie wykluczające się wersje wydarzeń miały wynikać - jak usłyszałem - z niedocenienia wagi tematu. Karol Nawrocki został przez Nowogrodzką prześwietlony - owszem, ale nie w tak szczegółowy sposób, jak wyobrażają to sobie komentatorzy i politycy.
Wiele kwestii zostały tylko naszkicowane przez samego zainteresowanego, zresztą co jakiś czas prezes IPN zgłaszał na Nowogrodzką kolejne sprawy z przeszłości, które potencjalnie mogły być miną dla kampanii Nawrockiego.
Znajomości ze świata gangsterów opisane już w części przez media, intensywna aktywność wśród szalikowców gdańskiej Lechii, wreszcie sprawa mieszkania Jerzego Ż. - to tylko kilka przykładów, o których bardzo mgliście opowiadają dziś sztabowcy PiS, a mogą być problemem. Druga strona politycznego sporu sprawdza każdy taki sygnał i trudno się temu dziwić, bo przed drugą turą nikt - w sensie politycznym, kampanijnym - jeńców brał nie będzie.
Debata debat. Nawrocki jednak nie pozwie Hołowni. Zmęczenie Trzaskowskiego
Wracając do debaty, wydaje się jednak, że o ile swoje lekcje przed nią odrobili sztabowcy PiS, o tyle sztab Rafała Trzaskowskiego byli przekonani, że potencjał tej historii jest sam z siebie tak duży, że nie potrzeba dodatkowych fajerwerków, że fakty po prostu zagnają Nawrockiego do narożnika. I w dużej części tak było, bo przecież przez kilka dłuższych chwil Nawrocki musiał przyjmować trudne ciosy i od Trzaskowskiego, i od Hołowni.
Próba obrony przez atak poprzez groźbę procesu wytoczonego Hołowni (za nazwanie go "kłamcą") szybko okazała się tylko teatrem, bo po debacie zapytałem prezesa IPN, czy to zrobi, i usłyszałem odpowiedź negatywną.
Nawrocki nie odpowiedział na pytanie Trzaskowskiego o to, czy zgodnie ze swoim słowem zapłacił za pobyt w apartamentach Muzeum II Wojny Światowej, nie poznaliśmy szczegółów, jakiej fundacji przekazał (o ile przekazał) mieszkanie i w jakim trybie. Tłumaczenia, że nie pomagał ostatnio Jerzemu Ż., bo "ukryła go" prezydent Gdańska brzmiały kiepsko. Ale nikt z kandydatów nie docisnął go tak, jak trzeba. Zabrakło determinacji? Skuteczności? Zimnej krwi? Argumentów?
Niemniej nie zaklinając w żaden sposób rzeczywistości, poprzeczka oczekiwań po debacie w "Super Expressie" była zawieszona przed Rafałem Trzaskowskim dużo wyżej, niż skoczył w poniedziałkowy wieczór.
Przyznawali to sztabowcy wszystkich kandydatów, od Magdaleny Biejat i Adriana Zandberga po Szymona Hołownię i Sławomira Mentzena. Słowo "zmęczony" odmieniane było przez wszystkie przypadki w kontekście Trzaskowskiego: wprost powiedział to do kamery "Wydarzeń" Polsatu Szymon Hołownia, równie często zdumieni sztabowcy pytali, czy nie popełniono błędów przy robieniu makijażu dla prezydenta Warszawy, bo wyglądał średnio. Gorzej umalowano chyba tylko Sławomira Mentzena.
Trzaskowski nie przejął inicjatywy tej debaty (jak w "SE"), nie było śladu po uśmiechu i luzie z tamtego występu, nie wykazał się determinacją, a jego twarz zdobiła zbyt często marsowa mina i niepewna mowa ciała. Ktoś powie: to didaskalia marketingowe. Być może, ale sztabowcy oceniają także te kwestie, pamiętając, że oprócz tego, co się mówi, ważne jest, jak się to robi. Do sztabu Koalicji Obywatelskiej wróciły demony z Końskich, które - wydawało się - były przegnane na zawsze.
Lewicowe starcie. Emocje wzięły górę
Siłą rzeczy najwięcej uwagi zostało poświęcone dwóm faworytom tych wyborów, ale w peletonie tego wyścigu wyborczego było nie mniej ciekawie. Najwięcej emocji, ale też - to moje osobiste wrażenie - autentyczności i braku politycznego teatru przyniosła szarża Adriana Zandberga na Magdalenę Biejat. To spór o wyborcę lewicowego i walka o to, czy bardziej skuteczny jest przekaz antyrządowy, niemal antysystemowy vide Partia Razem czy bardzo pragmatyczny, kompromisowy Nowej Lewicy, która wiele mówi o sprawczości.
Nie sposób rozstrzygać to starcie po wczorajszym debacie, to zagadnienie niemal z gatunku tych metapolitycznych, ale wśród sztabowców obojga kandydatów wrzało. Zandberg, z tego, co wiem, miał atak na Biejat i Czarzastego (którego "stołek" marszałka Sejmu został przez Zandberga uznany za ważniejszy dla Lewicy niż wartości) rozpisany jako jeden ze scenariuszy na wieczór. Wybrał go, bo poniosły go emocje, dynamika kampanii.
Riposta Magdaleny Biejat była szybka, ale napięcie tylko urosło, a przecież oboje jeszcze do niedawna prowadzili tę samą partię jako współprzewodniczący, przyjaźnili się - o ile w polityce jest w ogóle przyjaźń - i współpracowali długo.
Kuluary, gafy i niespodziewane postacie
Zapyta ktoś o smaczki jak Natalię de Barbaro w sztabie Rafała Trzaskowskiego w Końskich. Nie było jej na Woronicza. Sporo zdumienia spowodował fakt, że wśród sztabowców Marka Jakubiaka pojawiła się za to Irena Kamińska-Radomska, mentorka znana z programu "Projekt Lady", gdzie strofowała niesforne dziewczyny i uczyła ich używania sztućców, o których istnienia nie miałem nawet pojęcia.
Przedstawiająca się dziś jako ekspertka od szkoleń z zakresu savoir vivre, etykiety i protokołu dyplomatycznego była kimś, kto miał pomóc prawicowemu posłowi związanemu niegdyś z ruchem Pawła Kukiza. Efektów nie odnotowano, ale był to barwny ptak kuluarów tej debaty, który zresztą po nieco ponad godzinie ulotnił się, nie wytrzymując do końca wieczoru.
Wytrzymali za to kandydaci, choć niektórzy wyraźnie spoceni i zdyszani, na długu tlenowym, wyglądający jak biegacze po półmaratonie czekający na elektrolity albo godzinę snu. Niektórzy zresztą przybyli wyraźnie poirytowani: Marka Wocha ekipa z Woronicza nie chciała wpuścić do sali dla sztabów, bo nie miał na ręku specjalnej opaski. Nie miał, bo był kandydatem, ale zwyczajnie go nie rozpoznano. Po krótkiej wymianie zdań i pretensjach sztabu - zweryfikowano, że jest kandydatem.
Ochroniarze nie chcieli też wpuścić Sławomira Mentzena, który miał kłopot przy wejściu do budynku: po tym jak kazano mu się legitymować, jeszcze mocniej usztywnił się i nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Po debacie chętny do dłuższych rozmów był tylko Szymon Hołownia, ale to człowiek, który podczas wystąpień publicznych chyba ładuje, a nie wyczerpuje baterie i sprawia wrażenie, że mógłby gadać do rana.
Dłuuuuuga debata. To musiało tyle trwać?
Czy sprawdziła się formuła tej debaty? Czy nie było zbyt długo? Zbyt nudno? Zbyt merytorycznie? Czy kandydaci nie mieli zbyt wielkiego pola manewru, by uciekać od pytań - jak choćby Piotra Witwickiego o swoje niepopularne postulaty i scenariusz wojny na Ukrainie?
Pewnie można dyskutować o tym długo, jak zorganizować w miarę sensowną wymianę zdań dla trzynaściorga kandydatów, by była to debata interesująca, ciekawa i wnosząca coś do kampanii, a przy tym pełna jednak momentów, które przykują uwagę widzów przyzwyczajonych do coraz szybciej zmieniających się algorytmów w internecie.
Nie mam na to łatwej odpowiedzi, pytani przeze mnie sztabowcy wskazywali jedynie na ewentualne korekty, ale to po prostu musiało trwać cztery godziny.
Czy przedmiotem dyskusji musiało być nazwisko jednej z prowadzących? Zapewne nie musiało, ale to szersza rozmowa o kondycji mediów publicznych: i tych dzisiejszych, i tych sprzed pięciu lat, bo przecież Woronicza dziś nie funkcjonuje w oderwaniu od kontekstu poprzedników. W koalicji rządowej coraz głośniej - zwłaszcza ze strony Lewicy i partii Szymona Hołowni - słychać głosy o potrzebie głębokiego resetu w podejściu do spółek Skarbu Państwa, w tym mediów publicznych. Ale to historia na zupełnie inną opowieść.
Z poniedziałkowej debaty wielu wyszło poturbowanych, niektórzy byli ranni, inni tylko draśnięci odłamkami. Nie było też zdecydowanych zwycięzców, którzy - wbrew wrzucanym grafikom do sieci - mogliby odtrąbić jednoznaczny sukces. Na ostatnie cztery dni do początku ciszy wyborczej trzeba poszukać politycznego i tego prawdziwego tlenu.
A po niedzieli na placu boju zostanie już tylko dwóch kandydatów. I chyba wszyscy wiedzą, że po pierwsze - zabawa ruszy na nowo, a po drugie - że czekają nas jeszcze zwroty akcji i pełne emocji debaty. Z tym że jeden na jednego, więc chyba jeszcze bardziej nerwowe.
Marcin Fijołek
Najnowsze informacje o sondażach, kampanii i przebiegu głosowania publikujemy w naszym raporcie specjalnym - Wybory prezydenckie 2025 .
Wybory prezydenckie 2025. Lista kandydatów
Artur Bartoszewicz (kandydat niezależny)
Magdalena Biejat (kandydatka Nowej Lewicy)
Grzegorz Braun (kandydat Konfederacji Korony Polskiej)
Szymon Hołownia (kandydat Polski 2050 i PSL)
Marek Jakubiak (kandydat Wolnych Republikanów)
Maciej Maciak (kandydat Ruchu Dobrobytu i Pokoju)
Sławomir Mentzen (kandydat Konfederacji)
Karol Nawrocki (kandydat wspierany przez PiS)
Joanna Senyszyn (kandydatka niezależna)
Krzysztof Stanowski (kandydat niezależny)
Rafał Trzaskowski (kandydat KO)
Marek Woch (kandydat Bezpartyjnych Samorządowców)
Adrian Zandberg (kandydat Razem)