Premier Kosiniak-Kamysz? Drugie kuszenie lidera PSL
Wincenty Witos był premierem trzy razy, Waldemar Pawlak - dwa. Władysław Kosiniak-Kamysz może przejść do historii w innym rankingu. Zaczną się liczyć "razy", kiedy mógł być premierem, a nie został.

Sprawa jakąś wielką tajemnicą nie jest, bo choćby Marek Sawicki mówi o niej otwarcie. Lider PSL i wicepremier ma być namawiany przez aparat do tego, by dziś, w środę - podczas głosowania wotum zaufania dla Donalda Tuska - postawić Platformę Obywatelską pod ścianą i zażądać dla Kosiniaka-Kamysza teki premiera.
I tu pojawia się słowo klucz "namawiany". Bardzo słabo widać w tym wszystkim determinację ze strony samego szefa PSL. A żeby grać w tę grę na tym poziomie, trzeba być dosyć zdeterminowanym. I pozostaje pytanie o determinację samych PSL-owców, którzy dodają: "może za rok". To nie brzmi jak sposób rozmowy, który ma przekonać bardzo doświadczonego i twardego negocjatora.
PiS nie przekonał
Władysław Kosiniak-Kamysz jest namawiany do bycia premierem częściej niż inni ludzie w Polsce. Przynajmniej z osób, które mają szansę rzeczywiście pełnić tę funkcję. Co więcej, ostatnie półtora roku dość boleśnie pokazało, że choćby Szymon Hołownia nie jest politykiem, który poradziłby się z tą funkcją, podobnie jak spora część polityków, którzy z przytupem weszli do pierwszej ligi w końcówce rządów PiS albo w grudniu 2023 roku.
Kosiniak-Kamysz kieruje drugim już ministerstwem, ma duże doświadczenie i koncyliacyjny charakter, do tego jest dość lubiany. Słabo mu szło w Ministerstwie Obrony Narodowej, ale pozostaje pytanie, na ile to jego wina, a na ile "inni szatani", koalicyjni, byli w tym wszystkim winni. Znany jest w końcu fakt odcinania ministra od informacji przez własny resort i sztab generalny.
Pierwsze kuszenie odbywało się pod koniec 2023 roku i kusił Mateusz Morawiecki. Polityk PSL miałby być premierem, a jego partia dostać dosłownie niemal wszystko za to, że PiS nie znajdzie się w opozycji. Czy cała operacja była na poważnie, czy tylko była próbą osłabienia obozu rządzącego trudno powiedzieć, ale wówczas na pewno nie była dobrym wyborem dla lidera PSL.
Znienawidziłby go aparat średniego szczebla, a rząd PiS-PSL plus jakaś zbieranina upadłby z wielkim hukiem w ciągu kolejnych miesięcy. Śmiem twierdzić, że wszyscy, włącznie z częścią prawicowego elektoratu, który teraz znów głosuje na kandydata prawicy, potrzebowali przewietrzenia ministerialnych korytarzy z tracącej kontakt z rzeczywistością, a często i aroganckiej władzy. Co osiem lat powinno się to robić dla czystej higieny. Kosiniak-Kamysz się nie skusił, czym nikogo nie zdziwił.
Przymusowa okazja
Drugie kuszenie, choć zapewne było kilka pomniejszych, mniej realistycznych, mamy teraz. Politycy PSL, w tym Marek Sawicki pod nazwiskiem, opowiadają dziennikarzom, że chcą postawić Tuska pod ścianą. Powstaje pytanie, z czego ta ściana i kto tak naprawdę będzie pod nią stał.
Jeśli to tak naprawdę historia pod tytułem, że "Władek za rok" albo "na ostatni rok rządów", to brzmi wręcz komediowo. Za rok będzie nowa sytuacja i wszystko wróci do punktu wyjścia. Donald Tusk dotrzyma obietnicy tylko wtedy, gdy… no właśnie właściwie kiedy? Jeśli sondaże PSL wzrosną na tyle, że nie będzie groziła mu zagłada w przedterminowych wyborach? Paradoksalnie ludowcom te sondaże mogą wzrosnąć tylko wtedy, gdy Kosiniak-Kamysz zostanie tym premierem.
I koło się zamyka. Tusk może puścić obecnego wicepremiera na swoje krzesełko tylko w jednej sytuacji. Gdy uzna, że tylko z PSL w parlamencie zachowa władzę w przyszłym Sejmie. Ale i tu pojawia się pułapka. Jaka jest gwarancja, uwzględniając notowania tego rządu, że wejście w miejsce Tuska, w dodatku za rok czy półtora, ludowcom pomoże, a nie ich wykończy, podobnie jak samego Kosiniaka-Kamysza? Przypadek Ewy Kopacz jest dość znamienity.
Sporo "ale" i pułapek. Nie dość tego. Czy grupa Marka Sawickiego pcha lidera partii na premiera tylko z czystej chłopskiej przyjaźni, czy chce wykończyć rządzącą konkurencję wewnątrz partii. W końcu tu docieramy do głównego problemu. Wzięcie szefostwa nielubianego rządu Kosiniakowi-Kamyszowi zaszkodzi, brak walki o tę funkcję i determinacji także, bo co to za lider, który nie walczy o władzę.
Ale ta ostatnia sprawa jest chyba kluczowa. Jeśli Władysław Kosiniak-Kamysz nie zawalczy teraz, jeśli nie pokaże, że zrobił wszystko, by wykorzystać szanse, na co dalej mogą liczyć PSL-owcy? Na kolejne kuszenia?
Polityka to sztuka łapania okazji. Czasem nawet takich, których się nie chce złapać.
Wiktor Świetlik