Czego nie zrozumiał Donald Tusk?
W 2015 roku odbyła się w Polsce rewolucja polityczna o fundamentalnym znaczeniu. Po raz pierwszy po 1989 r. zwycięska partia dotrzymała większości obietnic wyborczych. Wprawdzie przy okazji obdarzyła nas kilkoma niechcianymi prezentami jak deforma sądów czy otwarte przeformatowanie mediów publicznych na potrzeby jednej partii, ale rzeczy, które były na krótką metę najważniejsze dla zwykłych ludzi czyli 500+ i obniżenie wieku emerytalnego - dowiozła.

Gdy w 2023 roku PiS tracił władzę, bo arogancja, prywata i afery znudziły się większości Polaków, wyborcy, zwłaszcza ci młodsi, głosowali na Koalicję Obywatelską, zakładając błędnie, że dotrzymywanie obietnic wyborczych to już norma. Tymczasem okazało się, że KO i premier Donald Tusk tkwią jeszcze w epoce przedrewolucyjnej, którą najlepiej sumuje słynne już pytanie "co szkodzi obiecać?".
Co gorsza, władza uwierzyła w propagandę własnej banieczki medialnej, według której wybory 15 października to przełom, powrót do normalności po ośmioletniej aberracji i data w historii Polski wyjątkowa. Należało tylko rozliczyć PiS i dotrwać do wygranej Rafała Trzaskowskiego. Reszta to były nieistotne detale.
Tymczasem ludzie głosują w większości zgodnie z własnym interesem. Owszem, ten interes definiują najczęściej emocjonalnie, a nie poprzez studiowanie programów i statystyk, ale nikt nie wybierał powrotu do stagnacji z okresu rządów Ewy Kopacz, gdy królowało: "nie da się", "nie ma i nie będzie" i co najgorsze "jest dobrze tak, jak jest".
O prowincjach Platforma zapomniała
Jest też dla mnie niepojęte jak partia - rzekomo złożona ze światłych ludzi - może nie rozumieć prostego faktu, że większość ludzi w Polsce mieszka poza wielkimi miastami i im też się należy jakaś perspektywa rozwoju i wyrównywanie szans, a nie likwidacja dostępu do lekarza, prawnika, dobrej szkoły i innych usług typowych dla europejskiego kraju. Partia Tuska konsekwentnie jednak uważa, że jedynym zadaniem prowincji jest cieszyć się z rozwoju wielkich miast i wskaźników makroekonomicznych. Nie ma lepszego symbolu tej pogardy jak wykreślanie z planów szybkiej kolei średnich miast i likwidacja nitek kolejowych na wschodniej ścianie kraju.
Druga szokująca rzecz, to antyaspiracyjny charakter rządów Donalda Tuska. Premier nie zauważył, że dorosło nowe pokolenie, dobrze wykształcone, bez kompleksów wobec Europy, ambitne, uważające, że Polska jest gotowa do cywilizacyjnego skoku. Dla tego pokolenia symbolem stała się budowa CPK, choć upominało się ono także o polski samochód elektryczny czy inwestycje w badania nad sztuczną inteligencją. Z Izery jednak zrezygnowano, a twórcę instytutu zajmującego się AI - wyrzucono. Jednak najbardziej kosztowna politycznie okazała się kwestia CPK. W sprawy budowy CPK zaangażowane były setki tysięcy ludzi. Po wyczynach Macieja Laska znakomita większość z nich zagłosowała na kandydata PiS, nawet jeśli wcześniej część z nich się zarzekała, że nigdy więcej. Z prostej arytmetyki wynika, że gdyby pełnomocnikiem rządu ds. CPK został ktoś z tego środowiska, a nie leśny dziadek, Maciej Lasek, lider ruchu "Nie dla CPK", Rafałowi Trzaskowskiemu nie zabrakło by tych 300 tysięcy głosów.
Najgorsze jednak co się stało, to normalizacja PiS-u przez rząd Tuska. Co przez to rozumiem? Ludziom, którzy tak tłumnie poszli głosować 15 października 2023 roku obiecano, że zwycięstwo tzw. koalicji demokratycznej oznacza przywrócenie praworządności i zwykłej przyzwoitości w polityce. Tymczasem minione półtora roku, pokazało, że obie główne partie mają dość podobny stosunek do standardów rządzenia.
TVP miała być odpolityczniona, a została po prostu przejęta. Kolesiostwo i ustawione konkursy zmieniły tylko polityczne barwy. Pogarda dla bezpartyjnych specjalistów pozostała niezmienna. Na każdy prawie skandal z okresu rządów PiS, pojawiała się platformerska odpowiedź. Może skala była inna (choć większa niż w ciągu pierwszego półtora roku kadencji PiS), ale zgorszenie publiczne takie samo. Robienie bohaterki z prokurator Ewy Wrzosek, która dawno przestała być apolitycznym prokuratorem, sędziowie uchylający w apelacji wyrok dla mordercy, bo skazał go neo-sędzia, wreszcie umorzenie sprawy Romana Giertycha, pokazujące, że swoim wolno więcej - to tylko trzy z wielu gorszących przykładów.
Po takim półtora roku rządów, nic dziwnego, że znaczna część społeczeństwa przestała widzieć różnicę między KO a PiS.
Nie rozgrzeszam samego Rafała Trzaskowskiego i jego sztabu, była to kampania wyjątkowo nieudana. Ale osinowy kołek wbił jej w serce rząd premiera Donalda Tuska.